środa, 31 grudnia 2014

Drogie moje!
Zaryzykuję, że same płcie żeńskie u mnie bywają, ale w razie czego, mili moi również:)

Patrzę sobie od chwil paru w wasze podsumowania i remanenty i ... boję się wypowiedzieć na głos, co myślę o mijającym roku. Bo marnie wypadł. Bardzo marnie.
A miał to być mój rok, jako że jestem LEW z roku KONIA, a tysiące lat temu jakiś mały Chińczyk swoim małym chińskim pędzelkiem wymalował kiedyś dla mnie prognozę życia taką, że będę stąpać, wręcz kłusować przez życie z rozwianą grzywą i pięknie podkuta, z gracją biorąc przeszkody i lądując zawsze szczęśliwie, zwłaszcza w roku pańskim końskim.

Tymczasem kopytkami ledwo ciągnę, podkowy gubię i daleko mi do dumnie i prężnie wyciągniętej szyi.
I nie narzekam tu na brak złotego żłobu,  czy obroku bądź rzędu z najwyższej półki, bo koniki skromne są i do stanu posiadania wagę małą przywiązują, ale jak mi w stadzie co rusz ktoś zaniemaga ( jest takie słowo?), jak mi się tajfuny nad stajnią co rusz  cały rok przetaczają, jak jakieś złe moce kopytka pętają, to wybaczcie, ale sobię zarżę szpetnie!!!!!

Niech sobie idzie i nie wraca ten 2014. Koniec tego ... złego!

Dziś uczczę mijający lew-koński rok ( chociaż w chińskim wydaniu ma jeszcze miesiąc życia ) dużą dawką znieczulaczy, zapominaczy i rozluźniaczy, w dresie i bez makijażu. Niech sobie nie wyobraża, że mi go żal.
Zwłaszcza, że w ostatnim bryknięciu jeszcze zagrał mi na nosie typując liczby, których po raz pierwszy od kilkunastu lat....nie wysłałam.

OD  DZIŚ nie wierzę  w horoskopy i szczęśliwe liczby, spadające gwiazdy i spełniające się przepowiednie.

No może jeszcze w marzenia malutkie, tycie takie, żeby ich wcale nie było widać, ale żebym JA wiedziała, że je mam, bo gdy je głośno wypowiem, to jeszcze jakiś złośliwy troll gwizdnie.

Zaś wszystkim ciężarnym Chinkom, co się ścigają z czasem, by ich dziecko przyszło na świat przed 19.02.2015, życzę, by jednak znak Konia przyniósł maluszkom, co obiecuje, kiedyś w przyszłości.

Mimo wszystko mam swoją listę dobrych zdarzeń mijających 12 miesięcy. I powiem na ich temat tylko jedno zdanie: wszystkie je zawdzięczam LUDZIOM, którymi mnie los obdarzył.
I bez Was również, Kochane, dużo ciężej byłoby przetrwać.
Za każde słówko, każdy uśmiech przez łącza, każdą myśl mi posłaną telepatycznie, każdy okruch pamięci -serdecznie DZIĘKUJĘ!

DOBREGO ROKU OWCY życzę, dużo zdrówka, szczęścia rodzinnego, i dobrej pracy, co daje wymierne owce... tfu, owoce.
Ale nie wierzcie w horoskopy.
Ja je wykorzystuję raczej, by mieć na co zwalić całą winę za to, że jest gorzej, niż (przecież) miało być:)




Pozdrawiam i do przyszłego roczku!
Lew-konia;))))

środa, 24 grudnia 2014

Czas liczony od zmroku

Choinki nie będzie, ale nastrój-wystrój jako taki małym wysiłkiem ( raczej: ostatnim) jako taki osiągnięty za pomocą bardzo prostych środków i sporej dawki kojących dźwięków z płyt. Nocą, gdy już wszyscy nasi juniory a zwłaszcza seniorzy, spali, a ja kończyłam kuchenne czary-mary (czyli coś z niczego) zapragnęłam blasku świec, i w tym blasku ujrzałam całkiem przyjemne wnętrze, takie w sam raz na uspokojenie, wyciszenie, ukołysanie do snu, zwłaszcza ostatnio tak deficytowego.












A od moich szkolnych dzieci dostałam takie słodkości:))) Pozazdrościłam koleżance w szkole pięknego kubeczka i zestawu zimowych herbatek, po czy w domu w pięknym czerwonym pudełeczku znalazłam taki oto komplecik:


Życzę wszystkim magicznych świątecznych wieczorów, choćby mroczno w waszych myślach było - niech sie rozjaśni w sercach, niech będzie lepiej, spokojniej, wolniej, ciszej.....


Lewkonia

wtorek, 23 grudnia 2014

With a little help from my friends

Miało być o moich nieprzygotowaniach do świąt, o braku światełek,  drzewka, błyskotek, o wyczerpaniu, przygnębieniu, przeprowadzkach i zgryzotach, które skutecznie wyssały ze mnie resztki energii oraz poczucie sensu całej tej bieganiny i wyścigach z samą sobą, by był ten cholerny karp, jemioła, pierniki i cała reszta jak zwykle. Bo nie będzie tak jak zwykle. Nie będzie jak kiedyś, ani na zewnątrz mnie, ani wewnątrz.
Zapalę świeczki, zrobię stroik, z małą pomocą przyjaciół pojawi się tu i tam piernikowe serce, może nie zapomnę o sianie pod obrusem. Ale nie czuję radości z nadchodzących dni, ani ulgi, ani nadziei. Karpia zastąpi zwykły mintaj, uszka "kupne", symboliczny śledź i barszcz, jak zresztą wszystko w symbolicznych ilościach, nie zagłuszą przynajmniej swym brakiem przesady myśli własnych, serca bicia i dźwięków brzmiących w głowie.
Jeszcze wczoraj słuchałam ich z radością, bo kołysały , utulały, koiły, dziś kolejny to powód do łez. I chyba zamiast kolęd mam jedno pragnienie - słuchać Joe i wyobrażać sobie, jak w jego nowym Big Sky Country musi być pięknie.
Jeśli wierzyć, to na pewno w to, że jest niebo, i jest tam Muzyka. Moja wielka miłość, Joe, od dziś już  tylko z płyt. Jeszcze i to, Boże,  niech jeszcze i to:(((



piątek, 21 listopada 2014

Szaroburo jest i w kratkę


Lubię harmonię w przyrodzie.
Za oknem szaroburo, to i na oknie też.
A że pogoda w kratkę, to i moje okna kraciaste.
Jakość obrazu absolutnie wpasowała się w krajobraz zewnętrzny. I wcale a wcale mi to nie przeszkadza. Bo ja lubię spokój ponad wszystko, a takie lniano- szaro-czarne połączenie wpływa na mnie kojąco.
latem zawisną znowu łąki i zioła, wiosną coś lila róż, a zimą podokładam czerwieni.

I nie jest to modna szarość pastelowa, ani szarość lawendowa, choć i taka ( w kratkę oczywiście) wisi w innym pokoju. Ta jest dokładnie taka, jak rozbełtane na podwórku błotko, a beże są po prostu smutne i bez domieszki. Piach, mgła, siwy dym - ale jak się zapali wieczorem lampę z wiklinowym kloszem i świece tu i tam, to można się umościć i zaszyć jak w jakimś legowisku. ( no wierzcie mi na słowo, nie robię sobie zdjęć wszędzie i w każdym miejscu)


Na razie w stodole, która przechodzi od lata remont, wciąż jeszcze się nie da gościć, ale ja już mam gdzie z książką zasiąść.
Dziura w ścianie, to moje porzucone marzenie. Być może tylko na chwilę, być może na zawsze. Domyślacie się jakie. Mała, czarna, żeliwna. Koza. 
Za parę dni zawiśnie tam zastępczo zegar. Tymczasem maszyna, która pokornie czekała parę lat na występ publiczny zamknięta w moim dawnym gabinecie ładnie udaje kozę, w każdym razie jest z tej samej bajki i daje pogląd, co lubię.


Dziwić może, że zasłony nie są takie same. No cóż, jak krawcowi staje, czy jak to było... Lniane kupiłam z rok temu, a dwie pozostałe niedawno, oczywiście z pchlego targu, bo nie uznaję zbytku, a zasłona w cenie 200 złotych za sztukę ( albo 1000 za uszyty gotowy komplet) nie mieści mi się w głowie. Kanapy spłacałam dwa lata, na podłogę czekałam lat 7, a reszta to samoręcznie odnawiane starocie lub meble składane z kilku kompletów/ ewentualnie kupowane po kawałku, jak nasza kuchnia. Nie lubię, no nie lubię przepłacać. 

Na werandzie tymczasem wietrzy się zakupiona przed laty stara skrzynia, której nową postać zamieszczę, jak ją ukończę. Stała w swej poprzedniej szacie jako ława w sieni. Teraz wyjdzie na salony.
Na razie powiększyła zaokienny misz-masz, który można dojrzeć przez nieco ( a nawet bardzo) umazane pyskiem psa tarasowe okno. Mimo szarzyzny coś się dziej wciąż w tematach okołodomowych, grunt, żeby się nie dać spadkom nastroju. 





Wykorzystałam ostatnią jeszcze w miarę ciepłą sobotę na szlifowanko, zajęło mi to z przerwami na gotowanie obiadu czas do wieczora. Ostatni szlif ( a papier miałam jakiś oporny, bo chyba wilgotny) już w świetle latarni z werandy się odbył. Czego nie zrobiłam ze 3 lata, MUSIAŁAM skończyć w jeden dzień. Teraz się wezmę za robaki, bo jednak  :)

A jeśli chodzi o szaro-bure inspiracje, to proszę, można i ciemnej, a jednak jest wytwornie:



Pływam coraz sprawniej. Grzbietem i na płask. Czasem mam do dyspozycji trzy tory. I ta "cisza jak ta"....

Jesienne uściski!

sobota, 15 listopada 2014

Pisane na ławeczce

O nie, nie będzie tak codziennie. Pewnie chwilowo, przejściowo, na skutek pogody etc. wróciłam do pisania. To kiedyś kiedyś była moja ulubiona czynność, dzięki której w szczęśliwych dla mnie okolicznościach otworzyło się dla mnie parę okienek w cudzych domach i serc. W niektórych pomieszkuję do dziś, niektóre mają u mnie stałe miejsce mimo rozstań, rozdroży, milczenia.
Ale nastąpił taki etap w naszym życiu, że trzeba przewartościować wszystko, nawet to, co to serce krzepiło. Porzucić marzenia, może nawet dawne nadzieje, a znaleźć nowe, realniejsze, krótkoterminowe. I nie, że nie potrafiłam dotąd doceniać chwili, cieszyć się momentem, chwytać w locie każdej niepozornej niteczki jaka mogła okazać się początkiem czegoś ważnego. Potrafiłam. Docenić. Podziwiać. Czekać. Wierzyć. Bogudziękować. Rezygnować. Zasłużyć sobie. Umiałam.
Odmówić sobie wiele, obiecać sobie, że kiedyś to ja jeszcze..., że przecież i tak jest dobrze, choć nie najlepiej. Ale nie najgorzej i oby gorzej nie było. Zęby zacisnąć, rękawy zakasać, brać odpowiedzialność.
No i znów muszę zatrzymać taśmę, stanąć obok i zrobić remanent. Co jeszcze mi zostało. Co oddać nie bez żalu i jak to zrobić, by żal był jak najmniejszy. Jak nie wybiegając zbyt wprzód, bo niepodobna, jakoś jednak przewidzieć i przedsięwziąć środki, by mogło być w miarę do zniesienia.
Życie bez, życie z, i mimo. Ja to potrafię. Poukładam. Potrzebuję tylko czasu i nowej wiary w swoje siły.
Zaczęłam od basenu. Bo po pierwsze muszę znaleźć czas tylko dla mnie. Bo dom, ten dom, który miał mnie wchłonąć i przygarnąć wraz z moimi myślami, tęsknotami, marzeniami, już mi nie daje azylu, choć ledwo zaczął istnieć. To teraz azyl dla innych.
Pływam tylko z sobą. Wokół mnie woda. Pod wodą cisza.
Mam czas.
Godzina to mnóstwo chwil do pomyślenia. To milion impulsów, a każdy może przynieść olśnienie.
Doznałam.
Żyję!
Najważniejsze, że tyle jeszcze mogę w życiu zrobić. Także dla siebie.
Właśnie.
Intensywnie myślę wypuszczając powoli powietrze, każdy bąbelek to nowa myśl.
Zrobię to.
I to. I to.
Dla siebie.
Nawet, jeśli ta rzecz będzie tak nietrwała i błaha jak wczorajsze babie lato. Ale będzie miała znaczenie. Symboliczne. Dla mnie.

Ostatnio czytam niewiele, nie doczekuję nawet 22, czasem i wcześniej padam ze zmęczenia. Dziś odespałam bezsenną noc, w której nawet nic mi się nie myślało, po prostu przekulałam się po łóżku do rana. Toteż odespałam po południu. Niech się nawet wali, pali, a niektórzy chodzą skwaszeni - dziś nie byłam damą do towarzystwa.
I co tu robić, jak noc taka piękna?
Toteż czytam.
Odkrywam piękno blogów na nowo. Znajduję treści, których mi potrzeba. Bo wciąż w tyle głowy pytanie - jak mam tą łodzią sterować dalej? Zakopać się w muł, czy szukać wyspy szczęśliwej? Czy istnieje? Skąd brać energię?
Jak żyć?
Może kiedyś podzielę się tym, co dziś znalazłam. Ale.Tu znalazłam natchnienie.
 ........

Zdjęcie jakieś na dobranoc?

Proszę bardzo

Lewkonia w angielskich ogrodach:


Ostatnie dalie tego "lata":


Piękność z warzywniaka:

.


PS. Kto zaglądał tu w poprzednim mym życiu, wie, co oznacza ta ławeczka. I nie miejcie żalu, jak kiedyś nie znajdę czasu i sił.
Pozdrawiam
eL



czwartek, 13 listopada 2014

Spóźnione podrygi:)

Wiosna tej jesieni dezorientuje wszystkich.
Dziś na przykład z tarasu dojrzałam kilku spóźnialskich, którzy załapali się na pewnie ostatnie złotojesienne podmuchy dobrych wiatrów.
I tak oto gołym okiem z ponad 10 metrów zarejestrowałam takie cudo techniki szybowcowej:


Aby się upewnić, że dobrze widzę podeszłam bliżej:


Wciąż niedowierzając sięgnęłam palcami:


 I popsułam :((( Taki niesamowity szybowiec:(((



Na pociechę nasza lawenda, co zakwitła po raz trzeci:


I jej stała bywalczyni, na ostatnią chwilę wpadłszy po kapkę nektaru:


A ta, to już lekko przesadza - liście zrudziały, wyschły, miejscami całkiem opadły, a ona sobie kwitnie w najlepsze:)



Słoneczne pozdrowienia ślę wszystkim, co jeszcze w letnich butkach biegają:)

niedziela, 9 listopada 2014

Walijskie szlaki

Było Morze Śródziemne, dzikie wybrzeża Hiszpanii, lawenda rosnąca w ponad metrowych krzakach ( jakoś dwa lata temu w poprzednim życiu bloga), a tej jesieni poniosło nas na wschodnie wybrzeże WB.
Wróciliśmy zauroczeni, z tysiącami zdjęć Walii i Anglii, z tęsknotą za wrzosami, które u nas mają jednak inny wymiar i barwy, przynajmniej te w naturalnym środowisku.
Co tam słowa, które ostatnio niechętnie się ustawiają w rządek, bo tak mało jest rzeczy, o których chce mi się mówić a Wam czytać. Obrazy niech gadają.
Na obrazkach fauna i flora z dodatkiem skał i kamieni.
Niektóre sławne na cały świat, a wszystkie w pięknym szarym kolorze.

-Ech ci turyści, wciąż ich tu pełno... kra, kra

Dla przekory słucham po hiszpańsku:)

Foto by Liana. Pazurki też nie moje.

Szczęśliwe świnki spędzają cały rok na powietrzu.(gdzieś po drodze)


W drodze na Snowdon. Piękna ruina do wzięcia

 Te białe kropki, to łowiecki, panie. 

za skałkami, w trawach se leżą

Wszędzie się panoszą, po torach łażą, panie...

 Bliższy widoczek

Dalszy widoczek


Baśniowy widok ze szczytu Snowdon o walijskiej nazwie Hafod Eryri


A przy walijskich drogach wszędzie malownicze murki

murki, ruinki, zakręty, nie zawrócisz autobusem, mowy nie ma

szczęśliwe krówki także co krok

 owce we mgle

wrzosowiska, murki i znów owce

 Droga ponad klifami w okolicy Swansea

 roślinność jak nad Morzem Śródziemnym, choć to ocean, ocean, 

 ocean, ocean

nad którym...

moja klasa i jeszcze kawałek, na chwilę zanim zmyje nas przypływ

Dwa dni z ośmiu spędzonych na wyspach, a wrażeń i kilometrów tysiące. Można się przy nich ogrzać w tę listopadową szarość. I choć zdjęcia ułożyły się niechronologicznie, to nic. I tak pięknie powspominać.


niedziela, 2 listopada 2014

Zostawić ślad



Mam taki plan: żadnych pomników. Kremacja, posiać mnie w lesie. Posadzić nade mną brzozę.
Kiedyś.

Przedtem zdążyć nacieszyć się tymi, którzy potrafią zostawić po sobie wyraźny ślad i zmienić życie wielu, wielu z nas.
 Jak oni:


Nie całkiem umrzeć, odejść tylko trochę, nie zniknąć bezpotomnie, mądrze przeżyć to drobne mgnienie czasu...


Być niezapomnianym dla pokoleń, dokonać dzieł nadzwyczajnych całkiem zwyczajnie, być kochanym za wewnętrzne piękno mimo wad ciała....



Być mistrzem radości życia, wirtuozem w splataniu zwyczajnych dni w piękną powieść...


"Jeśli tylko pozbędziemy się lęku i na chwilę otworzymy na to, co nam życie przynosi, a między innymi przynosi nam także śmierć, to gwarantuję, że nawet jeżeli to będzie bardzo, bardzo bolesne doświadczenie, to równocześnie da nam wiarę i poczucie, że wszystko ma sens, bardzo głęboki sens. To bardzo ważne, żeby tego doświadczyć. Bez sensu nie da się żyć." M.B.


Być czyimś mentorem, drogowskazem, natchnieniem...



Lub po prostu żyć tak, jakby się chciało, żeby o nas mówiono po śmierci...
Żeby dobrze mówiono...


polecam

Ojcowie i córki

 Przeczytałam kiedyś, że wszyscy jesteśmy zranionymi dziećmi. To zdanie wraca do mnie w gorszych momentach i im jestem starsza, tym głębiej ...

ulubione