poniedziałek, 25 września 2017

Żegnaj lato na rok...

Koniec wakacji, morze i my

 🚙 🏨 ⛱ 🚢 🌅  🌳🌲🐦🍨🍸🍹🍻🍓🍒🐟💑

Fotki podszyte tęsknotą 😢

Bez słów, bez retuszu, bez podtekstów, ot tak dla ocieplenia zmarzniętych lekko serc   

💙💙💙💙💙💙



 








Buziaki o smaku morza 💋💋💋💋

Lewkonia ze swym Wilkiem morskim  💏 

środa, 20 września 2017

Posłuchaj

      


Zapal świecę, włącz sobie tę płytę i przysiądź na chwilę ze mną w półciszy, półmroku.



Zrobił mi się niespodziewanie luźny wieczór. Mąż w delegacji, dom czysty, uczeń odwołał lekcje minutę przed umówioną godziną. A ja taka nieprzygotowana na ten luz, spokój i brak zajęcia. Owszem, jest książka, ale coś twórczego bym wolała. Na ogród za późno, na drutach nie dziergam, to może coś napiszę...

Kilka postów temu była jesień. Człowiek się nawet nie obejrzy, a tu mu się pory roku przestawiają, jak dekoracja sklepu. Pstryk, zerkasz na witrynę, a tu znów coś innego, kolory i fasony podług ostatniego krzyku mody.
Nie nadążam.

W zasadzie nie chcę pisać o rzeczach przykrych, ale słowo "przemijanie" ciśnie  mi się samo pod palce.

Otulam się w koc koloru pomarańczy i otwieram białe wino. Niech się snują dźwięki kojące, kojarzące ciepło z bliskimi osobami, niech mruga świeca.


Człowiek po przejściach, a któż dorosły nim nie jest, głębiej zanurza się w dobro strumykiem czasu niesione każdego dnia, dostrzega, co warta jest ta chwila, gdy zwyczajnie obiera ziemniaki, karmi psa, prasuje koszulę. Taki wieczór z myślami sam na sam zdarza się rzadko w codziennym porządku pędzących tygodni, i nie zawsze udaje się uchwycić tę czy inną refleksję. A przecież są, tylko przysiadają nam na chwilę na dłoni i odfruwają z okruchem czegoś niewysłowionego.
Czasem bywa, że uświadamiamy sobie tę myśl dopiero za jakiś czas. Ten moment, to skojarzenie z kimś, jakąś ważną dla nas tamtych, wtedy, tam - myśl, rzecz, nutę.
We mnie obudziła ją ta płyta kojarząca się z pewną osobą i czasem. I właśnie wreszcie mam sposobność jej się dokładniej  przyjrzeć, jak ważce na zwolnionym filmie.

Opiszę Wam ją.
Dlaczego dopiero dziś, choć tęsknota ta i czułe myśli powracają do mnie raz po raz od paru lat?
Może właśnie przez ten jesienny zapach ulotnej chwili, cierpkość smaku obaw o kogoś bliskiego w ustach, z którym znów ostatnio zasypiam, znany mi już piekący ból powiek powstrzymujących bezradne łzy. A które  i tak przebrną przez zasieki rzęs i popłyną.

Moje kajeciki  pewnie już znacie. Jeden z nich ma 12 lat. Choć  mogłabym przepisać notatki, spalić wraz z rozpadającą się okładką, porzucić wspomnienia już wyblakłe, to jednak otwieram go czasem z czułością, gładzę  i chowam obok listów Dziadka, zdjęć i rysunków odręcznych.
Jeden z zapisków powstał akurat we wrześniu. Rok 2005 pełen wzruszeń i spotkań.
Wracałam z Niemiec, w autobusie pełnym śmiechu, choć noc, otoczona młodzieńczą wiarą w jutro dalsze i bliższe, ale optymistyczne i wypełnione skarbami od losu.
Moim domem gościnnym ( po niemiecku - Gastfamilie) był po raz kolejny dom Eriki. Spędzałam u niej i jej rodziny kolejny tydzień  w ramach wymiany szkolnej. Jak zawsze przyjmowana z otwartymi ramionami, nie tylko u niej, jak bliska osoba, ciepło, z troską, z sercem. Każdy dom, w którym bywałam, był tak serdeczny, jak sobie nie wyobrażacie, myśląc "Niemcy". Może kiedyś napiszę o tym więcej.
Tymczasem wracałam smutna, bo choć nie od niej samej, dowiedziałam się o jej chorobie. Wtedy nie wiedziałam jeszcze jak podstępnej.

Pisałam więc:

"Już wracam. Za oknem morelowa połówka księżyca. Gwiazdy jak plwocinki na ciemnym płótnie nieba. Jak nieśmiałe iskierki nadziei. Na jutro, na zdrowie. Na zawsze.
Nie chcę jeszcze przekraczać granicy. Chcę móc patrzeć w oczy tych, których pokochałam. Których ręce ściskały mnie przed pożegnaniem. Pragnę siedzieć w ich ogrodzie na drewnianej ławce i mrużyć oczy patrząc przez liście drzew na słońce, w którym pobłyskuje babie lato. Słuchać śmiechu Eriki, mojej ukochanej, drogiej Eriki i cieszyć się każdym radosnym spojrzeniem, pełnym ciepła, szczerości i mądrości, takiej głębokiej i prostej.
Podążam czarną nitką do celu podróży, wpatrując się w pozłacane miedziane półkole....

Dnieje nad moją ojczyzną. Z różowomlecznej mgły wyłania się dukat słońca.  Takie szczerozłote, ciepłe, stęsknione, jakby trochę zaspane, wyprzedza nasz autobus wskazując wschód - kierunek, w którym muszę podążać, żeby być znów tą sobą, co zwykle. A we mnie drugie ja, już wyciszone, niecierpliwie będzie odliczać czas do maja. Jeszcze nie wróciłam, a już układam sobie w myślach treść listu do Niej....
Erika... Niemka... Subtelna, czuła, troskliwa, ciepła. Człowiek-anioł.
Język nie gra roli. Ani pochodzenie. Ważny  Człowiek. Dom, który stworzyła, miłość i rodzinna atmosfera.
Cisza, gdy jej potrzebujesz. Harmonia. Muzyka..."

To był niezwykły dom. Z ręcznie haftowanym obrusem, obrazami męża Eriki, szafą pełną płyt, skrzypiącymi schodami z kręconą poręczą. W szczegółach mogę odtworzyć kamionkowy czajnik na herbatę, wzór obicia sofy, ulubiony golf Eriki, widok z okna na piętrze na park.
Pamiętam wieczory z jazzem w tle, wspólne kucharzenie i niebieską ławkę pod sumakiem. Album z podróży do Toskanii. Opowieści o remoncie domu. Blond grzywkę nad niebieskimi oczami. Ręce zawiązujące apaszkę. Różowy żakiet. Jej piękne zmarszczki wokół ust.

Erika  odeszła wiosną tego roku nieodwołalnie.

A ja o niej chciałam już dawno...
Dziś się nie zastanawiałam nad tym wcale. Samo przyszło.
Zdjęć poszukam jutro.
Ale nadal nie piszę o przemijaniu.

Piszę o ponadczasowej przyjaźni. O tym, że można mieć serce podzielone na wiele fragmentów, które zostają w dalekich zakątkach świata przy tych, których się kocha, a w zamian wypełniamy tę lukę tym, czym nas wzbogacono i co nam spakowano w podróż powrotną. Wiedzą o tych ludziach i uczuciem, którego nie doświadczymy w innych okolicznościach.
Różnice wieku, kultury, charakteru, ani odległość się nie liczą.

Czasem chcesz i  możesz zrobić dla tej przyjaźni wszystko.
A czasem nie możesz nic zrobić.
I zostają Ci kartki świąteczne ze starannym pismem.
Zapis głosu w pamięci, recepta na quiche z porami, smak niemieckiego czarnego chleba, który codziennie pakowano Ci na lunch do szkoły.

Zbieram się do remanentu tych pamiątek. Do uwiecznienia swoich wspomnień na czymś trwałym i pięknym . Wciąż jest mi trudno napisać list do Helmuta i ich córek. Wciąż nie mogę pogodzić się z  tym, że jej nie usłyszę, nie przytulę.

Może dlatego opowiedziałam Wam ostatnio o Agnieszce, by przypieczętować mój bunt przeciw faktom, odwrócić tę złą passę i skierować dobrą energię Waszych myśli tam, gdzie jest teraz bardzo potrzebna. Wierzę w takie zaklinanie rzeczywistości, bo tam, gdzie jest wielka szansa na zwalczenie choroby, dobre myśli są drogocennym suplementem leczenia. Jestem tego pewna.

Moja świeca pokazuje północ, ale wina jeszcze trochę zostało.
Zatem ja tu jeszcze troszkę posiedzę.
Z tą muzyką i myślami.

Dobrej nocy, dobrego dnia


Lewkonia
















piątek, 8 września 2017

Proszę...






"Owszem, można sobie wybierać drogę,
ale nie ludzi, których się spotyka."  Artur Schweitzer

Konsekwentnie wybieram drogi z dala od tłumów, celebrytów, targowisk próżności, powierzchownego piękna, łatwizny, blichtru i taniochy. Unikam miejsc kipiących fałszem, woniejących zawiścią, zgrzytających obłudą, jak piasek w zębach.
Toteż ludzie, jakich na tych drogach spotykam, siłą rzeczy są przeciwieństwem powyższego. Ludzie z sercem na dłoni, z pasją życia, z empatią, pokorni wobec życia, ale nie wobec przeciwności losu.  W gronie moich przyjaciół i serdecznych koleżanek, znajomych i sąsiadów są ludzie otwarci na świat, na drugiego człowieka,  na nieznane, a czasem ryzykowne wyzwania. Od nich uczę się wciąż niezłomności, odwagi, optymizmu. Uczę się lojalności, i trwania w dobrej i złej chwili. Rezygnowania z siebie, z czasu, zachcianek, wygody, lenistwa. Pozbywam się balastu egoizmu, pychy, niecierpliwości.
Zawdzięczam im treść mych szarych dni, radość z każdego słowa, nieocenione porozumienie dusz, azyl w gradobicie, niejedno podniesienie się z upadku i niejeden plaster na serce. 
I świadomość, że zawsze i wszędzie mam na kogo liczyć, bo są cudowni. Tacy, jakich wybrał dla mnie szczęśliwą ręką los. 
Ten sam, który bywa równie ślepy i złośliwy zsyłając choroby i kataklizmy, nie oszczędzając nikogo, przechodząc przez czyjeś życie bezwzględnie jak drogowy walec.  

W tym roku jedną z moich przyjaciółek poturbował on szczególnie.  Cóż tu pisać - walka trwa,  Agnieszka ma w sobie siłę i wiarę, ma też wsparcie bliskich i przyjaciół. Wróg jest namierzony i pod kontrolą. A ja trzymam ją wirtualnie za rękę i robię, co robić należy.
Tak więc i tu piszę i proszę również Was o wsparcie. W końcu nie bez powodu stanęliście na mojej drodze.

Pragnę z całego serca, by ta tęcza znowu pojawiła się nad głowami Agi i Grzesia. Ale to dopiero początek dobrego zakończenia. Wiele siły, nadziei i co tu kryć, pieniędzy a także czasu potrzeba, byśmy mogły znowu kiedyś napić się winka za wiktorię. 
Tymczasem wrzućcie proszę grosik, zamieszczajcie, gdzie się da, linki ratunkowe,  i trzymajcie kciuki.
Pamiętajcie też, że zawsze możecie liczyć na mnie.


Aga i Grzesiu 2015
Tak niedawno beztroscy
Wasze Zdrówko :)



Życzę wam i Waszym bliskim zdrowia i spokoju
 
W imieniu Agi i Grzesia serdecznie dziękuję :) 

Kwiatuszki dla was:)



Całuję, Lewkonia








polecam

Ojcowie i córki

 Przeczytałam kiedyś, że wszyscy jesteśmy zranionymi dziećmi. To zdanie wraca do mnie w gorszych momentach i im jestem starsza, tym głębiej ...

ulubione