Niektóre z nich przemawiały do nas z radia, inne z ekranu, czy desek teatru, te współczesne nam i te żyjące w archiwaliach, bardzo często przypominane w cyklach wspomnieniowych - przedwojennych filmach, dokumentach, nagraniach, teatrze telewizji, gościły w domach stale, jak stara ulubiona ciocia z czekoladkami, pachnąca z lekka naftaliną. Lubiłam siadać przy niej i zasłuchiwałam, zagapiałam się, jak w rodzinną pamiątkę.
Nietrudno było nasiąknąć sztuką, tą lżejszą, prezentowaną w niedoścignionej grze aktorskiej takich postaci, jak Mieczysława Ćwiklińska, Michał Znicz, czy inni, nieuniknionym było również choćby otrzeć się o muzy z wyższej półki, jak opera, symfonia, czy balet. Przynajmniej w moim domu niepodobna było NIE ZNAĆ tych czy innych nazwisk, nie mieć nikłego choćby pojęcia o muzyce klasycznej, nie czuć dreszczyku na dźwięk orkiestry symfonicznej, gdy "Batutą i z humorem" bez jakiegokolwiek nachalnego dydaktyzmu infekowano mnie miłością do kolejnego utworu. Telewizja, a wtedy nietrudno było o to, służyła wychowywaniu w kulturze, oświecaniu i budzeniu podziwu dla sztuki, kształtowaniu umiejętności świadomego wyboru rzeczy najwyższej jakości i najszlachetniejszego przekazu.
Te audycje, które nielimitowane i dostępne mi o każdej porze, otwierały przede mną świat, jakiego nie poznałabym na żywo, o którym nie nadążyłaby uczyć najmądrzejsza szkoła, nie mają dziś sobie równych. To była prawdziwie wielka Kultura. Dla szerokich mas, ale nie schodząca do ich "szarego"wówczas poziomu. To była kultura elit! I kto chciał, tą elitą się stawał, choćby nigdy nie przekroczył progu opery, a zamiast fraka miał na sobie przydeptane papucie i szlafrok.
Dziś żałuję, że nie dane było moim synom tak szeroko i często obcować z postaciami takiego formatu. Choć zdarzały się niedzielne śniadania z muzyką klasyczną, południa z niemym kinem, podwieczorki z "batutą", a ostatnimi laty wieczory z Malickim, zaś na półkach pełno płyt klasyków, z których jakaś przyciągnie czasem wzrok i wspominamy: " pamiętasz, jak tego ostatnio słuchaliśmy...". Po prostu jest to odpływający świat, którego młodzi nie chłonęli tak pełnią siebie, tak zachłannie i w zachwycie, jak mi było dane, bo też ich odkrycia szły w innym kierunku. Cóż, z pewnością mogę sobie przypisać tę "zasługę" - świat komputerów wciągnął naszych synów bardziej, niż tego byśmy sobie życzyli, a my zbyt słabo temu stawialiśmy opór. Ale muszę stwierdzić, że mimo wszystko udało się ukształtować synowe gusty muzyczne ponad przeciętną - zwłaszcza starszy zadziwia mnie nieraz swoją playlistą. To samo dotyczy filmów, tych współczesnych, i często niszowych. Więc jednak...??? Niedaleko padło jabłko...???
Niemniej odchodzą już ci, których sposób mówienia, niezwykła pamięć, wiedza, pasja, dar oratorski i osobista aura są niedoścignione i niezastąpione. Tych braków nie zapełni się łatwo, a jeśli pojawią się podobne talenta, to już nigdy nie będzie to samo. Zresztą ewentualni odbiorcy też mają dziś bardzo odmienny profil. Kultura zeszła z piedestału, potaniała, a nierzadko ich piewcy zwyczajnie ... schamieli.
Dziś dziękuję zatem panu Bogusławowi Kaczyńskiemu za to, że nauczył mnie słuchać arii, odsłaniał kulisy wielkich scen i uchylał rąbka tajemnicy prywatnego życia wielkich gwiazd. Że gościł w moim domu tak często, że się przywiązałam, jak do wspomnianej ciotki, takiej w woalce i atłasowych rękawiczkach. Że byłam dumna, że rozumiem, co do mnie mówi, choć nie do końca rozumiałam balet. Że dowiedziałam się o takich miejscach, jak Metropolitan Opera, że to u niego usłyszałam pierwszy raz Toskę, ża zakochałam się w Dziadku do orzechówi poznałam ludzką, nieuszminkowaną twarz Callas.
Że opowiadał, opowiadał, opowiadał, aż mnie samej zasychało w gardle. A robił to z taką swadą, znawstwem rzeczy i tak elegancko, że nie mogę tego nazwać inaczej, jak PERŁĄ polskiej dykcji i erudycji, jakich dziś nadaremno szukać.
Widzę go wciąż z muchą pod śnieżnobiałym kołnierzykiem, z nienaganną manierą, z ciepłym głosem i odrobiną narcyzmu - bo on się rozkochiwał w tym, co mówi. Rozpływał się w zachwytach i unosił na najwyższy poziom elokwencji.
Tym samym otwieram rozdział, który zapełnię z czasem postaciami, którym zawdzięczam, poza mamą:), moją wysoce-kulturalną edukację i wrażliwość na piękno pod każdą postacią. Dzięki którym " o świcie zwyciężę", dzięki którym wierzę wbrew wszystkiemu w świat, który mnie jeszcze nieraz zachwyci.
Wspomnijmy więc jednego z tych Ostatnich Wielkich.
Wasza nieutulona w żalu
Lewkonia