Przeczytałam kiedyś, że wszyscy jesteśmy zranionymi dziećmi.
To zdanie wraca do mnie w gorszych momentach i im jestem starsza, tym głębiej sobie uświadamiam, że nie da się pozbyć swoich wewnętrznych czarnych dziur. Robimy w nich remanent całe życie, grzebiemy w nich podświadomie, tłumaczymy nimi swoje niedopasowanie. Wypłakujemy się nad nimi zaleczając deficyty na jakiś czas. Oswajamy się z nimi, ale są. Wpadam w nie czasem na parę dni, wiedząc już teraz, że to nic złego, że nie ponoszę winy za nadwrażliwość. I że to nie ja jestem nieodpowiednio skonstruowana, tylko inni nie są z mojej bajki.
Nigdy nie marzyłam o rzeczach materialnych tak bardzo, jak o poczuciu, że w moim dziewczęcym życiu wszystko jest na swoim miejscu.