Wszystko w niej jest prawdą, i słowa i melodia, i głos Alicji Majewskiej. Żadne inne wykonanie nie dorównuje temu, które Wam przypominam pod postem.
Szczególnie ostatnie dni skłaniają mnie do refleksji, a ten utwór najpiękniej je podsumowuje, cóż dodać.... Słuchając jej znów czuję łaskotanie w gardle i gęsią skórkę. Bo...
Motyw podróży ma dla mnie i mojego męża nierozerwalny związek z naszym małżeństwem.
Poznaliśmy się 31 lat temu w ... pociągu relacji Łódź - Szczecin.
Przez kolejne kilka lat mąż mój dojeżdżał do mnie, a ja do niego, choćby na kilka godzin, pokonując kilkaset kilometrów, a to Kalisz - Poznań, a to Sieradz - Opole, by osiąść w tym ostatnim na stałe.
Ale rozstania i powitania, podróże służbowe i wędrówki ludów na tym się nie zakończyły. Wręcz nabrały rozmachu :) Z racji zawodu bywało, iż mąż pół roku przebywał poza domem.
Przeprowadzaliśmy się 3 razy.
Synowie nasi przychodzili na świat pod jego nieobecność, a gdy tylko zdołał urwać się ze służby i ich uścisnąć po raz pierwszy, znów na gwizdek pędził z "walizką" do koszar lub w siną dal. Na 5 miesięcy :)
I choć ten etap mamy już za sobą, wciąż, po 30 latach bycia w stadle, lubimy się przemieszczać. Dokądkolwiek, nawet niedaleko, byleby nie siedzieć stale w miejscu.
Trochę to może się wydawać nielogiczne, skoro kupiło się dom, wypieściło go z wielkim trudem, założyło ogród i umościło w przytulnym miejscu - po licho gdzieś wyjeżdżać? Otóż - po ... emocje. Wrażenia. Wspomnienia. I bycie razem pod innym niebem, by sprawdzić, czy tam też potrafimy być szczęśliwi ze sobą.
Gdybym miała komuś dać receptę na scalenie związku, to właśnie odkrywanie razem nowych miejsc i zajęć, które łączą, poszukiwanie wspólnych zainteresowań i aktywności, towarzyszenie sobie w zajęciach, które być może jednej ze stron nie wydają się pasjonujące, a jednak stać u boku, dotrzymywać kroku i cieszyć się radością drugiej osoby i jej towarzystwem. Idealna sytuacja to ta, gdy oboje lubią to samo, i nie muszą się do niczego przekonywać. No, my akurat ideałami nie jesteśmy:) Dość powiedzieć, że mój entuzjazm co do spontanicznych wypadów w nieznane i poznawanie miejsc i ludzi niekoniecznie mojemu mężowi odpowiada i czasem mam wrażenie, że najchętniej wysłałby mnie w to nieznane samą, jednak cóż znaczy prawdziwy dar przekonywania:)
W tym roku, na nasze perłowe gody ( nie do uwierzenia, że aż tyle) porwałam męża na Kaszuby, a w drodze do domu w jeszcze jedno piękne miejsce.
Pierwszy etap, to Swornegacie. Mała cicha miejscowość w sąsiedztwie Borów Tucholskich, nad jeziorem połączonym z paroma innymi. Naturalną rzeczą zatem jest, że niemal wszyscy turyści próbują swoich sił w kajakach. Więc i my - pierwszy raz razem! - pływaliśmy kajakiem. I ... UDAWAŁO NAM SIĘ :)
A jaką mieliśmy radochę, ile śmiechu :) Pogoda była wyśmienita, humory przednie, towarzystwo fantastyczne ( koleżanka z, mówiąc skrótem, dziećmi 18+ :) Komfortowy domek, zero przedszkolaków w zasiegu słuchu:) niewiele sklepów, parę lokali i przede wszystkim mlaownicze trasy do kajakarskich czy rowerowych wypraw.
A o drugiej części wyprawy i wielu ciekawych miejscach z Kaszub i ... opowiem w kolejnych wpisach.
Tymczasem dobranoc z Alicją:)
Wasza "perłowa" Lewkonia:)