czwartek, 20 sierpnia 2015

Powrót do domu

Urlop już dawno za nami, ale wciąż powracają zapachy, obrazy i to szczególne uczucie, że dzieje się coś wyjątkowego, co wszystkimi zmysłami trzeba chłonąć i się "natychać" na zapas. Takie intensywne przeżywanie każdej najdrobniejszej odmiany w naszym życiu ma to cudowne działanie, że starcza nam ich na dłuuugie lata, a wspomnienia, o zawsze świeżych barwach, odżywają niczym skondensowane zamknięte w słoju szczęście. I gdy odkręcić wieczko....


Piszę dość nieregularnie, ale wierzcie, że moim (bardzo bardzo otwartym i uważnym) umysłem co rusz targa żądza notowania, spisywania, utrwalania różnych czasem na pozór niepozornych zdarzeń, wrażeń , jakiegoś ułamka chwili, odprysku codzienności, rozbłysku własnej wyobraźni, i ... no właśnie... i nie nadążam za sobą, za czasem, za tą żadzą:) Ale szkicuję, notuję, i kiedy tylko mam przypływ weny i chwilę swobody, staram się to uładzić, uczesać, nadać jakąś miłą oku formę. Byle nie wyszło zbyt wymodelowane to, co się uda sklecić, bo to wtedy nie ja, gdzie spontaniczność często bierze górę nad planem. I tak cały ten wstęp jest właśnie samosiępiszący. Ja tylko stukam w klawisze:)
No więc...

Już jakiś czas temu powstał ostatni odcinek zapisków podróżnych, naskrobanych w kajecie, całkiem inny, niż mi się pisał w głowie, i nie jestem w najmniejszym stopniu tym zawiedziona, bo tak też bywa - tak słodko-gorzko. Taka kropelka goryczki w dobrym winie po to, by je bardziej zapamiętać. By nie uronić ani kropelki tego, co zwykle sączymy bezmyślnie łapczywie, nie wiedząc, że to właśnie szczęście nasze.
To zapraszam:



"Z kajetu podróżnego część 3 i ostatnia

POWRÓT DO DOMU


U nas wszystko w porządku. Wróciliśmy z urlopu cali i zdrowi, piękniejsi i biedniejsi, ale... myślę, że znowu mądrze doświadczeni. CALI I ZDROWI, podkreślam nie bez kozery.
Gorzej miało się nasze Punto.
Autko nasze kochane zawsze wie, kiedy sobie może pozwolić na psikus. Najczęściej, gdy akurat są jakieś nadwyżki budżetowe ( np. dodatek urlopowy), mamy zamiar wreszcie zrealiować jakieś szaleństwo pt. nowy ciuch, albo składamy na inną fanaberię np. tonę ulubionego kamienia na ścieżkę czy cóś. Takie tam wielkie plany. No i wtedy nasz Kropek robi stójkę i powiada „Prrr, hola, hola, nie tak szybko, szlachto uboga w ząbek szarpana, od kwartału NIC mi nie wymienialiście, to ja dalej nie jadę.” I dąs jak stąd do Krakowa.
No i w Słupsku poczułam swąd, a potem kierownica przestała się obracać, chyba, że na cztery ręce, potem przymusowe lądowanie i....
Przemiły i uczynny pan na parkingu przed domem, gdzie się zatoczył Kropek, wskazał kierunek i skrót do warsztatu, oraz wydał wyrok, który potwierdzał nasze przypuszczenia, że spalił się alternator.
Ta chwila, dosłownie minuta - dwie od pierszego symptomu – dymku spod maski, do wydania diagnozy, jak się okazało słusznej, mogła być najgorszą w tej podróży i w całym tym tygodniu, radosnej pełnej wrażeń beztroski, a okazała się najlepszą rzeczą, jaką przeżyliśmy ostatnio razem.

To JAK ją przeżyliśmy razem było bardzo ważne i wzięło się niechybnie stąd, że my naprawdę w ciągu ostatniego roku poznaliśmy bardzo głęboko znaczenie słowa PROBLEM. Poznajemy je codziennie w coraz nowszej nierokującej poprawy postaci.
Myśl – iskra przebiegła mi przez głowę i wypowiedziała się sama, zanim ją pochwyciłam. Usłyszałam samą siebie mówiącą spokojnie – „Kochanie, spokojnie, to TYLKO AWARIA”
Bez zaciśniętych zębów, by nie wybuchnąć, bez zaplecionych dłoni, które pierwsze zawsze wiedzą, że się denerwuję, po prostu stwierdziłam, że JEST DOBRZE, BO TO TYLKO AWARIA. I głęboki oddech ulgi.
Nie palimy się na zatłoczonej autostradzie, nie wpadliśmy w oko cyklonu, ominęły nas potężne karambole na A1, mamy jeszcze parę stów na koncie , najwyżej nie będzie nowej marynarki dla Z, jest sobota, a nie niedziela, i wszystko da się jeszcze zmienić na dobre. 
Będzie dobrze!
Jedziemy do warsztatu pełni spokoju i przekonania, że nic to. Że trochę czasu, trochę pieniędzy i nie ma czym się martwić. Po drodze mijamy jednak stację i salon Fiata, więc zajeżdżamy tam, zamiast do warsztatu.
 I od progu ogarnia nas błogi stan, jakiego się doświadcza, gdy ktoś się nami przejmie, zrozumie w lot i nie widzi problemu, że nam na czymś zależy już, teraz, zaraz. I do tego się uśmiecha, proponuje herbatę z cytryną na upał, daje auto zastępcze, by sobie coś tam móc załatwić w mieście, zabawia rozmową i dyryguje podwładnymi, by „załatwili klienta” jak najlepiej i w dobrym stylu. 
Ale bez nieszczerych umizgów, wyczuwalnej na kilometr woni fałszu, bez zacierania rączek, że trafił się naiwny desperat, co to chętnie przepłaci.
Wzruszające, byłam wśród swoich, choć obcych.
Uczciwość, rzetelność i solidne podejście do swoich zadań, jakie to proste, prawda? Jak wiele od tego może zależeć. I jeszcze ten szczery, dodający otuchy uśmiech. Nie mogliśmy się lepiej „zepsuć”.
Żarty nas się też trzymały. Mąż mój zaproponował, bym „ skoro już tu jesteśmy, kochanie” wybrała sobie jakiś nowy model ZAMIAST, ale nie mogłabym Kropkowi tego zrobić, przecież się starał, jak mógł, i zatoczyl się biedak mimo kontuzji aż 3 kilometry z tlącym się czymś pod maską. No jakbym mogła:). To chyba miłość, no nie?:) Trudna, ale jednak...
W dwie godziny ściągnięto część, wymieniono, zlustrowano resztę co najistotniejszych organów, kabelków, płynów i świateł, a ja nawet nie zauważyłam upływu czasu, nie czując ani stresu, ani jakiegoś nadzwyczajnego odrealnienia. Nic. Po prostu zawiesiłam się pomiędzy tą chwilą sprzed awarii, a wyjazdem z „salonu”, jakby tak właśnie miało być. 
Panowie na pożegnianie uprzedzili, że będzie telefon z Turynu, taki kontrolny, czy wszystko OK. 
Rachunek nie zwalił nas z nóg, choć mógł, bo to 1/3 całego naszego pobytu łącznie z paliwem na dojazd. Po prostu nie mogliśmy się lepiej popsuć. Palec boży w tym, że sobota, że nie zadupie, że nie A4 w deszcz, i że cali i zdrowi.

Wtedy jeszcze nie wiedziałm, że jednak będzie A4 w deszcz, i korek i zator i ciary, ale siedząc nocą ponad 2 godziny w niemal pozbawionym dostępu powietrza aucie tak blisko domu, że się chciało iść na piechotę [
 odcinek Wrocław -Opole, czyli rzut kamyczkiem do domu], patrząc na poprzedzającą nas burzę i auta, które co chwila „wysiadały” na tej nieszczęsnej „autostradzie śmiechu przez łzy”, denerwowała mnie tylko jedna myśl – dlaczego każą sobie za tę farsę płacić.
 Bo rozumiem remonty, bo uprzedzali i mogłam jechać 94 krajową, bo trzeba czasem coś spieprzyć, by było lepiej. Ale dlaczego ja mam płacić za drogę, po której jadę średnio 30 na godzinę? Czemu na ten czas nie można po prostu wjechać sobie za darmo, jak ktoś taki uparty, jak my i mu się chce ????

I tu mamy konkluzję - zderzenie dwóch światów. Malej lokalnej stacyjki diagnostycznej, której zależy na człowieku i jego opinii, i jakiejś wielkiej firmy, której na człowieku, na setkach, tysiącach zadowolonych człowieków NIE ZALEŻY!!!!
Dlatego nie pozwolę nikomu mówić, że W TYM KRAJU dzieje się ogólnie źle i beznadziejnie, bo dzieje się tak w niektórych głowach i sercach. 
Bo mimo wszystko nawet takiej „beznadziejnej Polsce” trzeba oddać to, że się zmienia na lepsze, pięknieje, buduje się, tylko trzeba umieć to dostrzec, czasem dać jej szansę i ją pozwiedzać, czy może bredzę, bo się spiekłam na plaży? (...)
"

Tydzień później w dokładnie tym samym miejscu na autostradzie, gdzie staliśmy w korku, na dwa auta najechała rozpędzona ciężarówka. Trzech podróżnych nie  wróciło tego dnia do domu. I już nie wróci....
A ja od tamtej pory, gdy o tym usłyszałam, jeszcze mocniej wpatruję się w każdy detal, jeszcze intensywniej staram się przeżyć daną chwilę, czy jem, czy czytam, czy idę po chleb. A jak mam pod ręką coś, w czym da się notować...
Ostatnio częściej była to komórka i króciutkie wpisy na fejsie, ale znów mam swój komputer sprawny i wracam, jak do siebie do domu...

9 komentarzy:

  1. Jakież bliskie mi jest to Twoje pisanie... I nie tylko przez temat, ten akurat, bo wiem, że była, widziałaś u mnie, więc rozumiesz, dlaczego (a swoją drogą skąd te auta wiedzą kiedy się zepsuć...). Bliskość ostatnich doświadczeń to jedno, bliskość rozważań nad potrzebą zapisywania, notowania tego, co mija, potrzeba ubierania w słowa tego, co kłębi się "pod kopułą", mordowanie się z oporną materią by choć w małe części oddać na piśmie to, co w głowie zdaje się być jakieś prostsze, bardziej błyskotliwe...
    Wakacje to dobry czas, ucieczka od terminów, przymusów i obowiązków. Czas na egoistyczne skupienie się na sobie i zastanowienie nad sobą. Uczę się powoli, że warto go mieć.
    Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro tak dużo nas łączy w podejściu do obewzwładniającej nas potrzeby pisania:) dodam tylko, że wyhodowałam w sobie od jakiegoś czasu nawet spory ośrodek egoizmu i bardzo staram się go podtrzymywać w jak najlepszej formie. Bo teraz już wiem, że jest niezbędny, by wytrwać z samym sobą i z innymi zmorami śiwata tego - po prostu trzeba się bardziej kochać:))) Pozdrawiam równie ciepło :)))

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  2. Lewkonio Droga, masz więcej takich kajetów gdzieś tu udostępnionych??? Mam tu jeszcze jakieś zaległości w czytaniu o tym, co u Ciebie, które chętnie nawiedzę (nie odmówię sobie, bo w pewien sposób jest mi to bliskie), ale i zapiski odręczne, nakolanne i inne takie, jeśli tu są, chętnie poznam. :-)

    Cieszę się, żeście cali i radośni!!! I niechaj tak będzie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fibula, mam parę linków do wpisów z pierwszej wersji bloga ( ta jest trzecia, drugą wcięło, tzn skasowałam posty - tam też miałam sporo podróżnych historii) Te nakolanne, raczej w wersjach na brudno, oderwane myśli, fragmenty przerabiane potem znienacka, "kawałki" nawet dobre czasem w całości, lądują potem w postach lub (częściej) prywatnej korespondencji. Jakbyś mi podała mail, wyślę małe co nieco :) A tu linki ze starego bloga ( widoczny na pasku z lewej, u góry), gdy to bardzo dużo pisałam, zawile i z rozmachem dziecka mażącego po kartce zagadkowe bohomazy:))) W chwili nudy może zachce Ci sie poczytać:)
      http://lewkonia-bez-tytulu.blogspot.com/2011/08/dziennik-podrozny-rozdzia-1-mazury-i.html
      http://lewkonia-bez-tytulu.blogspot.com/2011/09/dziennik-podrozny-rozdzia-2-w-drodze-na.html
      http://lewkonia-bez-tytulu.blogspot.com/2011/09/dziennik-podrozny-rozdzia-trzeci-u.html
      http://lewkonia-bez-tytulu.blogspot.com/2011/10/dziennik-podrozny-rozdzia-czwarty.html
      http://lewkonia-bez-tytulu.blogspot.com/2010/12/dresdner-striezelmarkt.html
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. No tak, u mnie lewa, to tak naprawdę prawa, kiedyś pracowałam w przedszkolu, i pokazywałam wszystko na odwrót, stojąc na wprost dzieci, do dziś mężowi pokazuje reką w prawo, a mówię "jedź w lewo". I tak już mi chyba zostanie;))))

      Usuń
    3. Dziękuję! :-)
      Zaglądałam tam z raz, czy dwa... Kiedyś. Teraz będę kierować się konkretnymi drogowskazami.
      Lubie czasem może nawet bardziej te nakolanne wersje. ;-)

      Usuń
  3. O Mamo... Lewkonio droga, co za przygody.. Ale najważniejsze, ze z pozytywnym zakończeniem:))) Fajne mieliście wakacje, swoją drogą, kiedy one minęły:)))? Dawno mnie tu nie było, jakoś po urlopie zajęć mnogo no i REMONT trwa nieustająco i jakoś tak.. męcząco przez to:)) Pozdrowienia przeserdeczne!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawa hisitoria i to zdjęcie idealnie pasuje!

    OdpowiedzUsuń

polecam

Ojcowie i córki

 Przeczytałam kiedyś, że wszyscy jesteśmy zranionymi dziećmi. To zdanie wraca do mnie w gorszych momentach i im jestem starsza, tym głębiej ...

ulubione