sobota, 2 kwietnia 2016

Drobiazgi, które cieszą:)

Zbiera mi się na post od wielu tygodni. Taki o duperelach, bez emocji i odniesień do wartości, bez jakichś głębszych wynurzeń... Jakoś ta ochota na pogawędkę nie szła w parze z życiem i jego wyzwaniami przywalającymi do ziemi. Ale nie o nich miało być. I nie będzie.
W końcu jest dziś taki dzień akurat i w sam raz, i humor odpowieni, i słonko za oknem, to siadłam.
Nie myślcie, że ja tu nic, tylko się zakopuję w otchłani rozpaczy i kompletnie świata nie oglądam ani kontempluję. Bo i owszem. Podglądam przyrodę, dłubię w kwiatkach, wyprawiam się na spacery, robię zdjęcia, a nawet co nieco zmieniam w domu, tak kosmetycznie, by się całkiem nie dać degrengoladzie.
Dziś zatem trochę obrazków z domku.

Pierwszy "drobiazg", który sobie spontanicznie na lekarstwo dla duszy zafundowałam, wylądował u nas w 4 wielkich pudłach pewnego marcowego popołudnia. Akurat tego dnia mam najdłużej zajęcia, więc nijak nie mogłam "przejąć" cichcem przesyłki, toteż chcąc nie chcąc musiałam się mężowi przyznać, co zmalowałam bez jego wiedzy. No bo takie pomysły przychodzą mi zawsze, jak on już śpi. To nie pytałam. Co go będę budzić, no nie? Dostęp do konta mam i akurat do jego obsługi nie jest mi potrzebny żaden facet:)
Niespodzianki totalnej zatem nie było, niemniej i tak musiał mieć niezłą minę, gdy zobaczył taaakie wielkie kartony. Cztery :)
A w nich...





Krzesełka - muminki:)))
Od razu, gdy je ujrzałam zmontowane, nadałam im tę nazwę, bo są takie obłe i przytulaśne, choć  z plastiku. Od zaraz w kuchni pojaśniało, a i przy biurku zrobiło się tak wiosenniej i weselej. Zestawienie całkiem nowoczesnej formy ze starym mym ulubionym stylem dobrze zrobiło babcinym kształtom odnawianych przeze mnie staroci. Naładowanie w jednym pomieszczczeniu zbyt wielu podobnych w stylu rzeczy mnie męczy, dlatego jak widać na obrazku powyżej regał na książki i inne mebelki w moim "gabinecie" są z prostych płyt rodem z ikei, przemalowane na złamaną biel. Całość pokażę przy innej okazji.
Nie przeszkadza mi różnica odcieni, oko odpoczywa raz patrząc na czystą biel i prostą formę, a raz na lekko śmietankową postarzaną nogę :))) W kuchni za to wszelkie odcienie drewna ( bo i ciemny orzech i dąb i jakaś sosna się znajdzie i buk) pogodzone są wspólnym elementem bieli, choć też nie jednakowej. Na żywo wygląda to naprawdę dobrze, jest tak indywidualnie, i nie mam uczucia, że jestem w cudzej kuchni bądź w sklepie meblowym. Taka jednorodność również mnie za bardzo usztywnia i nie czuję się dobrze we wnętrzach w stylu "do kompletu".
Gdyby  można było nasz domek podsumować jednym słowem, to z pewnością jest on urządzany z mocnym akcentem na retro. Ten charakter mebelków u nas wychodzi na pierwszy plan. Retro i eklektyzm - czyli od Sasa do Lasa. I w tym właśnie tkwi całe sedno - jestem typową "kobietą zmienną". Muszę mieć elementy wokół siebie, które dają się przestawiać, zestawiać, kombinować, którym mogę nadać co rusz inny wymiar, nawet, gdy pozostaną sobą bez zmiany szaty.
Dokładnie tak, jak ja - lubię mieć wiele twarzy i trudno mi się zdecydować, czy zapuszczać włosy, czy może ciachać na Kożuchowską, czy ten blond hodować dalej, czy jednak wrócić do cynamonu z nutą starego złota.
Ech, cała ja... Za to meble (tudzież buty) kupuję błyskawicznie. Wystarczy, że mam dół i akurat wypłacili trzynastkę :) Mąż mój zakup nawet pochwalił, dosiadając go bez oporu, ale zagroził odłączaniem sieci na noc:) Bo co, jak będę miała jeszcze większą chandrę, a  jak raz wygooglam piękny fortepian?
No. To było coś, co nazywam "mały face lifting" :)))

Z serii "przestawianki zajmujące myśli" pokażę mały fragment naszego pokoju "kominkowego". Niech Was ta nazwa nie myli, bo nadal.... to tylko nazwa :)  Dziurę w ścianie na rurę od kozy zasłoniliśmy na razie zegarem, który już raz występował. A że jak wspomniałam uwielbiam, gdy meble wędrują, to sobie wymyśliłam w tym roku wielkanocny kąt z kanapami. Zamiast sztywnego siedzenia przy posiłkach przy dużym stole, rach ciach stworzyłam taką miłą niszę w miejscu przeznaczonym na ową kozę - marzenie. Zwłaszcza, że i tak było nas dużo mniej i święta były raczej jezdżące.
A więc taki kompaktowy kącik miło nas nastrajał przy skromnym śniadaniu i nie tylko:









Generalnie stół był zawsze u mnie priorytetem. Nawet w małym M2 w bloku musiał być.
Zwykle rozkładamy prostokątny, śląski, i oczywiście stary, przy którym trzeba trzymać się prosto i z bon tonem na "zabytkowych" krzesłach  uroczyście celebrować posiłki. Tym razem pełnił rolę pomocnika na drugim planie.
Na zdjęciu to ten Pierwszy, ukochany, wyproszony od Dziadka,  z lat 50', okrągły i masywny. Ze zdartą politurą, tu i ówdzie ukruszony, ale... to pod nim bawiłam się w dom, i pod nim ukrywałam przed zbójnikami :)
Specjalnie nieco obcięliśmy mu nogi, by mógł spełniać rolę stołu i ławy, gdy trzeba. Rozkłada się w "jajo" więc w sam raz wpisał się w ducha Świąt :) Choć to nic wielkiego, ani szczególnego, takie przemeblowanie, jednak taka drobna zmiana był mi potrzebna. Niektóre utrwalone w pamięci obrazy, niestety przykre, dzięki tej zmianie optyki, a także pewnemu "wyluzowaniu" przy stole, nie wisiały  nad nami, co wszystkim dobrze nam zrobiło. Było nieco swobodniej, i choć pośpiesznie, to czuliśmy się bardziej zintegrowani w tych dniach zadumy.

Jak wspomniałam, dłubałam też trochę w ziemi:) Mych selfies z widłami do gnoju już Wam oszczędzę, liczę na Waszą wybraźnię, być może popartą także podobnymi doświadczeniami nie nadzywczajnymi o tej porze roku:) Za to pokażę moje DIY z jajem, co pewnie też nie będzie odkrywcze, ale za to moje pierwsze :)
W celu wykonania tego DIY przerzedziłam trochę nasz "trawnik" w miejscach i tak mało uczęszczanych, wydobyłam z czeluści 3 słoje, które zwykle wspomagają mnie w domowej produkcji polepszaczy humoru, dorzuciłam garść kamyków, przejeżdżając obok Obi nabyłam parę cebul i ugotowałam kilka jaj. No, nie w Obi :) Na koniec zrobiłam mały bałagan w szufladzie z pasmanterią i ...

..oto, jak wyhodowałam sobie mały zaczarowany ogród na stół:






 






A, tak z rozmachu zrobiłam trzy ogródki, dwa w celach prezentowych :) Śliczne są, prawda?

To się rozgadałam. Pora kończyć i poczytać coć papierowego do poduszki :)))
Życzę miłej słonecznej niedzieli :)

lewkonia 








13 komentarzy:

  1. Tak to już jest, że życie narzuca nam rytm, buduje codzienność raz weselszą, raz smutną, przynosi nam zajęcia zwykłe (częściej), czasem wyjątkowe, bo świąteczne i tak mijają dni, tygodnie, których nie opisujemy na blogu, nie mamy czasu, nie mamy natchnienia, nie chce nam się. Ale przecież jesteśmy. Żyjemy, pracujemy, tworzymy. Tyle tylko, że już nie przenosimy tego naszego "bycia" do świata wirtualnego. Jedni na krótko, inni na dłużej lub nawet na zawsze. Bo przecież takie życie jest prawdziwe. Nie wierzmy, że jak nas nie ma na fejsbukach, instagramach, blogach, czy innych wynalazkach, to nie istniejemy. Ależ istniejemy, i to nawet pełniej, bo nie odciąga nas od prawdziwych zdarzeń i ludzi ta skrzynka z klawiaturą i ekranem, która pazernie wyrywa od nas minuty i godziny. Nie mówię jej nie, wciąż lubię swoje wirtualne miejsca, wciąż z ciekawością zaglądam do blogowych przyjaciół. To takie moje "co słychać?"
    Taka rozmowa przez ekran. O, kupiłaś nowe krzesła? Śliczne! Świetnie pasują do stołów. Ja też lubię styl "od Sasa do lasa", zestawianie mebli i dodatków z różnych bajek, które w moich oczach (mam nadzieję, że nie tylko moich) tworzą spójną całość. Nowy kącik sprawia przytulne wrażenie, takie miejsce do bycia razem, na przekór wszechobecnej tendencji do okopywania się w jaskiniach własnych pokoi. No i te słoikowe ogródeczki... cudowna wiosna w pigułce, chyba skopiuję, zbyt długo już w łazience stoi słój z muszelkami.
    Rozpisałam się... mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe Lewkonio. Są miejsca, podobnie jak ludzie, przy których łatwo się otworzyć. U Ciebie tak się właśnie czuję. Jakbym na jednej z Twoich kanap zapadła się w miękkość poduch i rozmowę.
    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miro, ja włąśnie liczyłam na to,ze miło i swobodnie się poczują u mnie wszystkie moje znajome, choćby tylko wirtualne, ale równie ważne, co te na wyciągnięcie ręki. W końcu od czego mamy siebie wzajemnie, jak nie od ploteczek, wymiany wrażeńi pomysłów? Śmiało ściągaj:)I jak nam bedzie źle, to wyobraźmy sobie,że siedzimy naprzeciw, albo przytulone na swoich kanapach , ja u Ciebie, Ty u mnie, i opowiadamy, opowiadamy... Doceniam tą możliwość coraz bardziej, i wiem,że czekamy wzajemnie na swoje obrazki z życia. Choć fakt, zajmuje to nieco czasu, ale dobrze mieć takie miejsce. Miałam ostatnio bardzo złe nastroje, szkoda psuć ich opisem ten, który mam dzisiaj, dopiero, gdy zaczęłam zbierać "materiał" na post, dostrzegłam, jak dużo miłych rzeczy się działo mimo wszystko. Pozdrawiam serdecznie:)))

      Usuń
  2. Dzieki za zyczenia slonecznej niedzieli, wlasnie sie taka dokonuje, ja sobie harbatke z miodem pije i ogladam Twoje otymistycznie nastrajajace fotki i takiz tekst...tzn tez optymistyczny. Masz dom bardzo przytulny i taki do zycia, tzn mily i zapraszajacy. Z wiosna pozdrawiam Ciebie i moje Opole!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje Grażynko, dobrze wiedzieć,że gdzieś ktoś ma dzięki nam miłe chwile. Cieszę się, że moje wystroje Ci przypadają do gustu. Pozdrawiam cieplutko, Opolu przekażę Twoje pozdrowienia na spacerze. Tu dziś również słonecznie :)))

      Usuń
  3. Tak się napisałam i zamknęłam kartę :-((( Ciołek ze mnie.
    Kochana Liz! bardzo lubię Twoje opowieści, obrazy z domu i ogrodu. Są takie naturalne, niewymuszone, ciepłe i zapraszające (widzisz? siedzę w wiklinowym fotelu i wcinam kanapkę z szynką). Nie cierpię katalogowych wnętrz na jedno kopyto, w których nie widać w ogóle osobowości właściciela. Eklektyzm pochwalam w każdej postaci. Pięknie wyglądają nowe krzesła do bajecznie starych stołów, ten z kuchni od razu wpadł mi w oko. Sama tak mam, że czasem kupię klamot a potem się zastanawiam, co mąż powie ;-) A ideę poprawiania nastroju meblami bardzo popieram. Nawet drobna zmiana, typu inna poducha, czy przewieszenie zasłon już skutkuje dobrym humorem. Fortepian powiadasz? :D
    Słoiki bardzo fajne, sama chciałam ostatnio zakupić starą wazę na zupę, żeby umieścić jakieś cebulki w mchu, przeszło mi, bo chałupa nie ogarnięta, a tylko kwiatów w chlewiku brakuje ;-)
    Życzę Ci takiej wiosny w sercu, jak tej ze słoika :D
    Ściskam gorąco!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę Cię, widzę :)))Miło mi bardzo :))) Tęsknię za gośćmi, bo odkąd teściowie u nas, nie ma za bardzo jak przyjmować, logistycznie i czasowo. Tymczasem staramy się żyć jakoś ponad tym i szukać sobie pociech różnych:))) No, ściąganie do domu (starych) mebli hurtem, to jak najbardziej Twoja domena, nie dorównuję Ci do pięt :)))Pozdrawiam i czekam na jakies ruchy w ogrodzie :p

      Usuń
  4. Cześć Lewkonio! I ja dołączę do zachwytów:) Zwłaszcza w temacie atmosfery i przytulności:)Moje klimaty są u Was i bardzo chętnie poczytałabym książkę na tej kanapie:))Połączenie nowych sprzętów ze starymi wygląda u Ciebie super, stoły przepiękne! A słoikowe ogródki odgapię:))) Dobrego i słonecznego dnia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Aniu:))) Nie muszę chyba dodawać,że jesteś zaproszona na kanapę, wstęp o każdej porze i bez zapowiedzi:))) Myślę,że będzie kiedyś okazja:))) A ogródeczek można zrobić właściwie o każdej porze roku ze wszystkiego. Mój wciąż kwitnie i PACHNIE, delikatniej, niż hiacynt,choć słodkawo, a fiołki się rozmnożyły, jak w szklarni:)))

      Usuń
  5. Ojejku! Oglądam i napatrzeć się nie mogę!! Ale śliczności! Pięknie tworzysz i pięknie kompletujesz. Eklektyzm uswojony - cudo! A "muminki" pasują idealnie! Wspaniałe lekarstwo - duszę leczy i cieszy. :-)
    Zostawiam garść serdeczności i jeszcze tu wrócę, posiedzę na krześle, gdy będziesz spała. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS Miałam dziś fatalny dzień i już samo patrzenie na Twoje zdjęcia i czytanie wpisu nieco mi wyrównało nastrój.

      Usuń
    2. Wiesz, gdy ja mam złe nastroje,zawsze mi oko ciągnie w stronę magazynów z wnętrzami, ogrodami itp. Cos w tym jest - przytulne miłe dla oka i duszy miejsca kojarzą się z czymś dobrym, kojącym, dodają otuchy. Przynajmniej nam , kobietom to poprawia humor. Dlatego też prace w domu, jakieś duperelki nawet są tak dobre na nerwy i zapomnienie o kłopotach:))) Jak dobrze wiedzieć, że wywołałam czyjś uśmiech :)))

      Usuń
  6. Ja bardzo, bardzo lubię te Twoje wpisy o domu, codzienności :) Tak się naładuję Twoimi pomysłami, Twoim chceniem, że od razu mi lepiej ;) Muiminki są cudowne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się chociaz czasem coś utrwalić, bo i mi jest to potrzebne - to dzielenie się tym, że czasem jest dobrze :)))Tak bym chciała móc spokojnie usiąść i się wzajemnie sobą(Tobą) nacieszyć w takich klimatach:)))

      Usuń

polecam

Ojcowie i córki

 Przeczytałam kiedyś, że wszyscy jesteśmy zranionymi dziećmi. To zdanie wraca do mnie w gorszych momentach i im jestem starsza, tym głębiej ...

ulubione