Ale nastąpił taki etap w naszym życiu, że trzeba przewartościować wszystko, nawet to, co to serce krzepiło. Porzucić marzenia, może nawet dawne nadzieje, a znaleźć nowe, realniejsze, krótkoterminowe. I nie, że nie potrafiłam dotąd doceniać chwili, cieszyć się momentem, chwytać w locie każdej niepozornej niteczki jaka mogła okazać się początkiem czegoś ważnego. Potrafiłam. Docenić. Podziwiać. Czekać. Wierzyć. Bogudziękować. Rezygnować. Zasłużyć sobie. Umiałam.
Odmówić sobie wiele, obiecać sobie, że kiedyś to ja jeszcze..., że przecież i tak jest dobrze, choć nie najlepiej. Ale nie najgorzej i oby gorzej nie było. Zęby zacisnąć, rękawy zakasać, brać odpowiedzialność.
No i znów muszę zatrzymać taśmę, stanąć obok i zrobić remanent. Co jeszcze mi zostało. Co oddać nie bez żalu i jak to zrobić, by żal był jak najmniejszy. Jak nie wybiegając zbyt wprzód, bo niepodobna, jakoś jednak przewidzieć i przedsięwziąć środki, by mogło być w miarę do zniesienia.
Życie bez, życie z, i mimo. Ja to potrafię. Poukładam. Potrzebuję tylko czasu i nowej wiary w swoje siły.
Zaczęłam od basenu. Bo po pierwsze muszę znaleźć czas tylko dla mnie. Bo dom, ten dom, który miał mnie wchłonąć i przygarnąć wraz z moimi myślami, tęsknotami, marzeniami, już mi nie daje azylu, choć ledwo zaczął istnieć. To teraz azyl dla innych.
Pływam tylko z sobą. Wokół mnie woda. Pod wodą cisza.
Mam czas.
Godzina to mnóstwo chwil do pomyślenia. To milion impulsów, a każdy może przynieść olśnienie.
Doznałam.
Żyję!
Najważniejsze, że tyle jeszcze mogę w życiu zrobić. Także dla siebie.
Właśnie.
Intensywnie myślę wypuszczając powoli powietrze, każdy bąbelek to nowa myśl.
Zrobię to.
I to. I to.
Dla siebie.
Nawet, jeśli ta rzecz będzie tak nietrwała i błaha jak wczorajsze babie lato. Ale będzie miała znaczenie. Symboliczne. Dla mnie.
Ostatnio czytam niewiele, nie doczekuję nawet 22, czasem i wcześniej padam ze zmęczenia. Dziś odespałam bezsenną noc, w której nawet nic mi się nie myślało, po prostu przekulałam się po łóżku do rana. Toteż odespałam po południu. Niech się nawet wali, pali, a niektórzy chodzą skwaszeni - dziś nie byłam damą do towarzystwa.
I co tu robić, jak noc taka piękna?
Toteż czytam.
Odkrywam piękno blogów na nowo. Znajduję treści, których mi potrzeba. Bo wciąż w tyle głowy pytanie - jak mam tą łodzią sterować dalej? Zakopać się w muł, czy szukać wyspy szczęśliwej? Czy istnieje? Skąd brać energię?
Jak żyć?
Może kiedyś podzielę się tym, co dziś znalazłam. Ale.Tu znalazłam natchnienie.
........
Zdjęcie jakieś na dobranoc?
Proszę bardzo
Lewkonia w angielskich ogrodach:
Ostatnie dalie tego "lata":
Piękność z warzywniaka:
Pozdrawiam
eL
Jak dobrze było Cię poczytać w sobotni poranek! Radości z tych bąbelkowych myśli i z tego, co one przyniosą życzę. I cieszę się, że spodobało Ci się u mojej ulubionej Uli. :-)
OdpowiedzUsuńZnalazłam ją właśnie u Ciebie. To są te moje niteczki, które wierzę, prowadzą dokądś, choć widzi się już tylko ścianę. Trzymam się. Idę. Dziękuję:)
UsuńTen piękny emaliowany dzbanek nie miałby swojego uroku bez obić i otarć. Pewnie ludzie bez swoich obtłuczeń też nie byliby tym, kim są. Cóż nam zostaje, jeśli nie pogładzić je, polubić i iść dalej...
UsuńCześć Lewkonio:) Jak fajnie, że wróciłaś:) I fajnie, że znalazłaś czas dla siebie - to potrzebne dla równowagi do całej reszty:) I wiesz? Tak Trzymać! Pozdrowienia bardzo serdeczne!
OdpowiedzUsuńMożesz. Wszystko.
OdpowiedzUsuń