Piszę dość nieregularnie, ale wierzcie, że moim (bardzo bardzo otwartym i uważnym) umysłem co rusz targa żądza notowania, spisywania, utrwalania różnych czasem na pozór niepozornych zdarzeń, wrażeń , jakiegoś ułamka chwili, odprysku codzienności, rozbłysku własnej wyobraźni, i ... no właśnie... i nie nadążam za sobą, za czasem, za tą żadzą:) Ale szkicuję, notuję, i kiedy tylko mam przypływ weny i chwilę swobody, staram się to uładzić, uczesać, nadać jakąś miłą oku formę. Byle nie wyszło zbyt wymodelowane to, co się uda sklecić, bo to wtedy nie ja, gdzie spontaniczność często bierze górę nad planem. I tak cały ten wstęp jest właśnie samosiępiszący. Ja tylko stukam w klawisze:)
No więc...
Już jakiś czas temu powstał ostatni odcinek zapisków podróżnych, naskrobanych w kajecie, całkiem inny, niż mi się pisał w głowie, i nie jestem w najmniejszym stopniu tym zawiedziona, bo tak też bywa - tak słodko-gorzko. Taka kropelka goryczki w dobrym winie po to, by je bardziej zapamiętać. By nie uronić ani kropelki tego, co zwykle sączymy bezmyślnie łapczywie, nie wiedząc, że to właśnie szczęście nasze.
U nas wszystko w porządku. Wróciliśmy z
urlopu cali i zdrowi, piękniejsi i biedniejsi, ale... myślę, że znowu mądrze
doświadczeni. CALI I ZDROWI, podkreślam nie bez kozery.
Gorzej miało się nasze Punto.
Autko nasze kochane zawsze wie, kiedy sobie może pozwolić na psikus.
Najczęściej, gdy akurat są jakieś nadwyżki budżetowe ( np. dodatek urlopowy),
mamy zamiar wreszcie zrealiować jakieś szaleństwo pt. nowy ciuch, albo składamy
na inną fanaberię np. tonę ulubionego kamienia na ścieżkę czy cóś. Takie tam
wielkie plany. No i wtedy nasz Kropek robi stójkę i powiada „Prrr, hola, hola,
nie tak szybko, szlachto uboga w ząbek szarpana, od kwartału NIC mi nie
wymienialiście, to ja dalej nie jadę.” I dąs jak stąd do Krakowa.
No i w Słupsku poczułam swąd, a potem kierownica przestała się obracać, chyba,
że na cztery ręce, potem przymusowe lądowanie i....
Przemiły i uczynny pan na parkingu przed domem, gdzie się zatoczył Kropek,
wskazał kierunek i skrót do warsztatu, oraz wydał wyrok, który potwierdzał
nasze przypuszczenia, że spalił się alternator.
Ta chwila, dosłownie minuta - dwie od pierszego symptomu – dymku spod maski, do
wydania diagnozy, jak się okazało słusznej, mogła być najgorszą w tej podróży i
w całym tym tygodniu, radosnej pełnej wrażeń beztroski, a okazała się najlepszą
rzeczą, jaką przeżyliśmy ostatnio razem.
To JAK ją przeżyliśmy razem było
bardzo ważne i wzięło się niechybnie stąd, że my naprawdę w ciągu ostatniego
roku poznaliśmy bardzo głęboko znaczenie słowa PROBLEM. Poznajemy je codziennie
w coraz nowszej nierokującej poprawy postaci.
Myśl – iskra przebiegła mi przez głowę i
wypowiedziała się sama, zanim ją pochwyciłam. Usłyszałam samą siebie mówiącą
spokojnie – „Kochanie, spokojnie, to TYLKO AWARIA”
Bez zaciśniętych zębów, by nie wybuchnąć, bez zaplecionych dłoni, które
pierwsze zawsze wiedzą, że się denerwuję, po prostu stwierdziłam, że JEST
DOBRZE, BO TO TYLKO AWARIA. I głęboki oddech ulgi.
Nie palimy się na zatłoczonej autostradzie, nie wpadliśmy w oko cyklonu,
ominęły nas potężne karambole na A1, mamy jeszcze parę stów na koncie ,
najwyżej nie będzie nowej marynarki dla Z, jest sobota, a nie niedziela, i
wszystko da się jeszcze zmienić na dobre.
Będzie dobrze!
Jedziemy do warsztatu pełni spokoju i
przekonania, że nic to. Że trochę czasu, trochę pieniędzy i nie ma czym się
martwić. Po drodze mijamy jednak stację i salon Fiata, więc zajeżdżamy tam,
zamiast do warsztatu.
I od progu ogarnia nas błogi stan, jakiego się
doświadcza, gdy ktoś się nami przejmie, zrozumie w lot i nie widzi problemu, że
nam na czymś zależy już, teraz, zaraz. I do tego się uśmiecha, proponuje
herbatę z cytryną na upał, daje auto zastępcze, by sobie coś tam móc załatwić w
mieście, zabawia rozmową i dyryguje podwładnymi, by „załatwili klienta” jak
najlepiej i w dobrym stylu.
Ale bez nieszczerych umizgów, wyczuwalnej na kilometr woni fałszu, bez
zacierania rączek, że trafił się naiwny desperat, co to chętnie przepłaci.
Wzruszające, byłam wśród swoich, choć obcych.
Uczciwość, rzetelność i solidne podejście do swoich zadań, jakie to proste,
prawda? Jak wiele od tego może zależeć. I jeszcze ten szczery, dodający otuchy
uśmiech. Nie mogliśmy się lepiej „zepsuć”.
Żarty nas się też trzymały. Mąż mój zaproponował, bym „ skoro już tu jesteśmy,
kochanie” wybrała sobie jakiś nowy model ZAMIAST, ale nie mogłabym Kropkowi
tego zrobić, przecież się starał, jak mógł, i zatoczyl się biedak mimo kontuzji
aż 3 kilometry z tlącym się czymś pod maską. No jakbym mogła:). To chyba
miłość, no nie?:) Trudna, ale jednak...
W dwie godziny ściągnięto część, wymieniono,
zlustrowano resztę co najistotniejszych organów, kabelków, płynów i świateł, a
ja nawet nie zauważyłam upływu czasu, nie czując ani stresu, ani jakiegoś
nadzwyczajnego odrealnienia. Nic. Po prostu zawiesiłam się pomiędzy tą chwilą
sprzed awarii, a wyjazdem z „salonu”, jakby tak właśnie miało być.
Panowie na pożegnianie uprzedzili, że będzie telefon z Turynu, taki kontrolny,
czy wszystko OK.
Rachunek nie zwalił nas z nóg, choć mógł, bo to 1/3 całego naszego pobytu
łącznie z paliwem na dojazd. Po prostu nie mogliśmy się lepiej popsuć. Palec
boży w tym, że sobota, że nie zadupie, że nie A4 w deszcz, i że cali i zdrowi.
Wtedy jeszcze nie wiedziałm, że jednak będzie A4 w deszcz, i korek i zator i
ciary, ale siedząc nocą ponad 2 godziny w niemal pozbawionym dostępu powietrza
aucie tak blisko domu, że się chciało iść na piechotę [ odcinek Wrocław -Opole, czyli rzut kamyczkiem do domu], patrząc na poprzedzającą
nas burzę i auta, które co chwila „wysiadały” na tej nieszczęsnej „autostradzie
śmiechu przez łzy”, denerwowała mnie tylko jedna myśl – dlaczego każą sobie za
tę farsę płacić.
Bo rozumiem remonty, bo uprzedzali i mogłam jechać 94 krajową,
bo trzeba czasem coś spieprzyć, by było lepiej. Ale dlaczego ja mam płacić za
drogę, po której jadę średnio 30 na godzinę? Czemu na ten czas nie można po
prostu wjechać sobie za darmo, jak ktoś taki uparty, jak my i mu się chce ????
I tu mamy konkluzję - zderzenie dwóch światów. Malej lokalnej stacyjki diagnostycznej,
której zależy na człowieku i jego opinii, i jakiejś wielkiej firmy, której na
człowieku, na setkach, tysiącach zadowolonych człowieków NIE ZALEŻY!!!!
Dlatego nie pozwolę nikomu mówić, że W TYM KRAJU dzieje się ogólnie źle i
beznadziejnie, bo dzieje się tak w niektórych głowach i sercach.
Bo mimo wszystko nawet takiej „beznadziejnej Polsce” trzeba oddać to, że się
zmienia na lepsze, pięknieje, buduje się, tylko trzeba umieć to dostrzec,
czasem dać jej szansę i ją pozwiedzać, czy może bredzę, bo się spiekłam na
plaży? (...)"
Tydzień później w dokładnie tym samym miejscu na autostradzie, gdzie staliśmy w korku, na dwa auta najechała rozpędzona ciężarówka. Trzech podróżnych nie wróciło tego dnia do domu. I już nie wróci....
A ja od tamtej pory, gdy o tym usłyszałam, jeszcze mocniej wpatruję się w każdy detal, jeszcze intensywniej staram się przeżyć daną chwilę, czy jem, czy czytam, czy idę po chleb. A jak mam pod ręką coś, w czym da się notować...
Ostatnio częściej była to komórka i króciutkie wpisy na fejsie, ale znów mam swój komputer sprawny i wracam, jak do siebie do domu...